Architekci – z nutką dreszczyku

Był pierwszy dzień świąt, kiedy to się wydarzyło. Mama z babcią krzątały się w kuchni z obiadem, wykorzystałem więc chwilę przed przyjazdem gości i wyszedłem na dwór. Na podwórku zalegała kilkucentymetrowa warstwa śniegu. Było bardzo mroźno. Temperatura spadła do 10 stopni poniżej zera. Ręce mimo założonych rękawiczek, momentalnie zamarzały. Nie przeszkadzało mi to jednak, a wręcz przeciwnie bardzo mi się podobało, uwielbiałem śnieg i nie mogłem się już doczekać przyjazdu wujka, z którym mieliśmy iść na sanki po obiedzie.

 

Niedaleko domu znajdował się lasek. Po jego środku ludzie usypali górkę dla dzieci kilka lat temu. Od tego momentu co roku wszyscy z okolicznych miejscowości, zjeżdżali w to miejsce. Momentami było tak tłoczno na stoku, że trzeba było odczekać dłuższą chwilę na ponowny zjazd. Dopóki żył dziadek codziennie po szkole, chodziliśmy na nią. Babcia w tym samym czasie gotowała obiad, a mama jeszcze pracowała w firmie produkującej mrożonki. Co drugi dzień wracała po 22, przez co prawie nigdy nie odbierała mnie ze szkoły. Z tego powodu było mi bardzo smutno, ale nie załamywałem się i obiecałem sobie w duchu, że jak dorosnę to ja będę, utrzymywał całą rodzinę.

 

Śnieg trzeszczał pod stopami, położyłem się na ziemi i zacząłem robić orła. Nagle usłyszałem kroki. Szybko wstałem i spojrzałem w kierunku furtki. Stał przy niej starszy mężczyzna, jego twarz pokrywały zmarszczki, a na prawym policzku było widać zagojoną bliznę ciągnącą się od kącika ust aż do górnej krawędzi warg. Pod kapturem skórzanego płaszcza nosił elegancki, czarny kapelusz i okulary. Przez dłuższą chwilę stał i przyglądał mi się, aż nagle zawołał..

 

-Chłopcze czy nie chciałbyś iść na sanki? Moi synowie już dawno dorośli, a wnuczków się nie dorobiłem.

-Nie wiem czy mama mi pozwoli, a Pana nie znam.

-Myślę że doskonale znasz, razem chodzimy na sumę do kościoła. Pamiętam jak podczas jednej mszy próbowałeś zabrać tace sprzed ołtarza, dokładnie 2 lata temu, ale to nie wszystko. Pierwsze dni po urodzeniu spędziłeś w inkubatorze. Żadne usg nie wykryło poważnej wady serca, z którą przyszedłeś na świat. Lekarze dawali tylko kilka dni życia, ale ku ich zdziwieniu po 2 pierwszych dobach, schorzenie nagle zniknęło. Wydarzył się cud, przynajmniej tak świeccy lekarze mówili i twoja mama.

-Skąd Pan o tym wie?

-Jestem jasnowidzem – na twarzy starszego mężczyzny malował się szeroki uśmiech.

 

Zawinięte wąsy podskoczyły do góry, odsłaniając pożółkłe zęby. – To jak będzie? Moja propozycja jest nadal aktualna. Po chwili zastanowienia, pobiegłem do domu i wróciłem z sankami. Mądry chłopiec- odrzekł starszy facet, poklepując mnie po ramieniu. Droga do lasu prowadziła pomiędzy kilkoma, wolno stojącymi gospodarstwami. Na samej ulicy znajdowały się tylko 4 domy. Latem wysypana żwirem po większych opadach przestawała zamieniała się w jedno wielkie rozlewisko. Okoliczni mieszkańcy walczyli o utwardzenie drogi, ale bezskutecznie. Gmina nie słuchała ich argumentów. Na szczęście dzisiaj pokrywała ją kilkucentymetrowa pokrywa śnieżna. Nogi wpadały w zaspy, przez co marsz trwał dłużej niż zwykle, ale mi to nie przeszkadzało, ani fakt pójścia z obcą osoba na sanki.

 

Po 15 minutach marszu dotarliśmy do domu “rudych”. Tak nazywali ich w mojej miejscowości mieszkańcy ze względu na kolor włosów. Spojrzałem w ich kierunku, rozglądając się czy nigdzie nie ma psów. Mieli zawsze otwarta bramę, przez co zawsze balem się przechodzić obok ich domu. Strach przed czworonogami był głęboko zakorzeniony w mojej głowie i utknął tam na wieki. Jak miałem 4,5 roku zaatakował mnie pies sąsiada. Była to suczka owczarka niemieckiego, miała już swoje lata, a czasy świetności dawno za sobą, lecz sąsiad nie potrafił się z nią rozstać. Wieczorami wypuścał ją bez smyczy. Bałem się wychodzić po zmroku bez rodziców, lecz jednego razu wymknąłem się z domu i poszedłem pograć w piłkę na boisko. Sąsiad mieszkał od razu przy szkole, w dobudowanym pomieszczeniu, w którym początkowo zamieszkiwała jedna z nauczycielek, a potem ona z mężem.

 

Tego wieczora było bardzo ciepło, powietrze nadal parowało mimo, że Słońce już zaszło. Po bardzo deszczowym lipcu, sierpień okazał się nad wyraz spokojny. Zerowe opady spowodowały bardzo niski poziom Wisły i susze. Najbardziej ucierpiały uprawy i lasy. Potężne pożary siały spustoszenie najbardziej w górach. Mi taka pogoda jednak nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie nie tęskniłem za jesienią za zimą. Wszedłem na boisko niczego nie przewidując, zacząłem kopać piłkę. Nagle w mroku zauważyłem 2 małe światełka w odległości kilku metrów i odgłos sapania. Zacząłem je obserwować i gdy tylko zbliżyły się na kilka metrów ode mnie, przerażony porzuciłem piłkę i pobiegłem w stronę płotu. Zacząłem się wspinać powoli, aż nagle poczułem szarpnięcie do dołu. Pies złapał za nogawkę, a ja uderzyłem tyłem głowy o ziemię. Zwierzę momentalnie rzuciło się na mnie, nie zdążyłem nawet zakryć twarzy. Kły nagle wbiły się z ogromną siłą w ramię, poczułem okropny ból i metaliczny zapach. Bylem calkowicie oszołomiony, ledwo jeszcze broniłem się przed kolejnymi atakami. Kilka strużek krwi spływało z ramienia na policzek. W akcje desperacji z całej siły kopnąłem zwierzę jak najmocniej się dało w podbrzusze. Pies zawył z bólu i na chwilę morderczy ucisk puścił. Wstałem nie oglądając się za sobą i zacząłem biec. W rekordowym czasie dotarłem do domu, szybko zamknąłem drzwi i usiadłem, opierając się o nie plecami. Słyszałem ujadanie psa, niepewnie spojrzałem przez wizjer. Nic nic było widać.

 

Nieprzyjemne wspomnienie, lepiej o tym zapomnieć- rzekł mężczyzna, spoglądając na mnie

-Skąd Pan wie?

-Sam mi powiedziałeś teraz – odparł, uśmiechając się szeroko.

-Ale ja to mówiłem w myślach.

-Nie szkodzi, chodź już prawie jesteśmy na miejscu.

Przed nami roztaczał się bezkresny Las. Bujając w obłokach, nawet nie zauważyłem kiedy przekroczyliśmy jego granice. Biały puch zalegał na całej ścieżce, kilkucentymetrowa warstwa śniegu była tutaj zdecydowanie wyższa niż na otwartej przestrzeni. Zwolniliśmy kroku, na szczęście z pomiędzy drzew zaczęła się, wyłaniać polanka i usypana przez ludzi górka. Wyrwałem do przodu, zarzucając sanki na plecy. Moje kroki przypominały susy królika, ale były od niego o wiele wolniejsze. Spojrzałem na szczyt i rozejrzałam się wokół. Zacząłem się wspinać, starszy mężczyzna dopiero wyszedł na polankę. Ja w tym samym siedziałem już na sankach i przygotowywałem się do zjazdu. Stok górki miał łagodne zbocze. Z jej szczytu roztaczał się przepiękny widok na cały. Każde było przysypane białym puchem. Nikogo nie było wokół, oprócz pochowanych zwierząt po norkach, dziuplach i innych schronieniach.

 

Spojrzałem jeszcze raz w dół i wsiadłem na sanki, drewniana konstrukcja początkowo bardzo wolno nabierała prędkości, dopiero gdy byłem w połowie stoku, przyspieszyła. Kątem oka zauważyłem, wystający korzeń. Próbowałem skręcić, lecz było już za późno na ten manewr. Tuman śniegu wbił się w powietrze, a ja wraz z nim zrobiłem beczkę w powietrzu. Płatki śniegu nagle zawisły nieruchomo w powietrzu. Były na wyciągnięcie ręki, lecz sanki powoli opadły na ziemię. Widok wprawił mnie w zdumienie. Biały puch unosił się nad moją głową przez cały czas. Nie zauważyłem nawet jak podszedł do mnie staruszek.

 

– Nic Ci się nic stało? – zapytał z troską, lecz ja nie potrafiłem odpowiedzieć na to proste pytanie. Cały czas byłem pod wrażeniem, tego co się stało przed momentem.

-To nic nadzwyczajnego dla architekta.

-Jest Pan architektem?

-Tak projektuje czas i materię. To ja zatrzymałem twój upadek.

-Ale jak?

-Umysłem. Na całym świecie istnieje garstka ludzi, której umysły potrafią, dostroić się do częstotliwości gwiazd neutronowych. Jest to proces tzw. inwersji częstotliwości. Musisz mi uwierzyć na słowo, jak będziesz większy mogę Ci to wytłumaczyć. Na razie musisz przyjąć do wiadomości, że wszystko na świecie drga w odpowiedni sposób ze swoją powtarzalnością. To bardzo ważna własność materii…

 

Zrobiłem jeszcze większe oczy, słysząc kolejne słowa. Nic z tego nie rozumiałem po za tym, że starszy Pan posiada taką moc, która potrafi manipulować czasem i przestrzenią. Po powrocie do domu, dzień biegł swoim normalnym tempem: obiad z rodziną, pograłem chwilę na komputerze, umyłem się i poszedłem spać. Usnąłem dosyć szybko, byłem bardzo zmęczony wszystkimi wydarzeniami, a najbardziej spotkaniem z tajemniczym staruszkiem. Od razu po zamknięciu oczu w moim umyśle rysowały się różne kształty i przestrzenie. Nigdy przedtem nie miałem aż tylu snów jak tej jednej nocy. Nazajutrz wszystko wróciło do normy. Nikomu nie wspominałem o tym co przeżyłem, wiedziałem, że i tak nikt z rodziny mi nie uwierzy, dlatego aby o tym nie zapomnieć, od razu po śniadaniu spisałem swoje wspomnienia ze szczegółami. Notes z notatkami trzymałem przez kolejne lata cały czas w biurku, przykryty stertą szkolnych zeszytów. Dzięki temu nikt go nie odnalazł.

 

Jak zawsze budzik zadzwonił punktualnie o 5:20. Znowu do tej cholernej roboty, pomyślałem.Synek z żoną jeszcze smacznie spali, słyszałem jak chrapali, ten widok wprawił mnie znów w melancholijny nastrój. Z jednej strony byłem szczęśliwy, a z drugiej brakowało mi kontaktu z synem. Praca nie dawała mi takiej satysfakcji jak dawniej. Pasja stała się zwyczajną rutyną, w której powoli traciłem sens życia. Na szczęście miałem wyrozumiałego szefa, a po pracy żmudnie rozwijałem własny biznes. Uśmiechnąłem się sam do siebie, wyciągnąłem na łóżku i powoli otworzyłem oczy. Poczułem przyjemny dotyk ciepłych promieni słonecznych na policzku, oślepiający blask na dłuższą chwilę pozbawił mnie wzroku, a gdy spróbowałam wstać, nagle poczułem potężne uderzenie gorąca, a pod rękami nie tkaninę, ale małe ziarenka, przypominające w dotyku piasek lub żwir. Przerażony szybko zerwałem się na nogi i stanąłem tyłem, do padających promieni słonecznych. Przede mną roztaczał się widok Starego miasta, skąpanego we mgle. Nie było widać pałacu kultury i pozostałych wieżowców, wznoszących się nad centrum. Wisła leniwie płynęła naprzód, zabierając ze sobą połamane drzewa i śmieci wyrzucane przez ludzi. Stałem oszołomiony, dopiero po kilku sekundach do mojego mózgu docierały sygnały z informacją, że jestem całkiem nagi. Czułem pod stopami tysiące malutkich ziarenek piasku i kamyków, które uwierały jak źle dopasowane buty. To wszystko wydawało się bardzo dziwne, tym bardziej, że kompletnie nie pamiętałem wydarzeń z ostatnich 24 godzin. Przez chwilę zastanawiałem się, w jaki sposób tutaj się znalazłem, ale mój umysł zadawał jeszcze więcej pytań. Najmniej w tej całej sytuacji martwił mnie godzinny spacer z Pragi na Białołękę. Bałem się najbardziej reakcji małżonki, która powiedzmy była strasznie przewrażliwiona. Robiła awanturę o byle błahostki, momentami już nie wytrzymywałem, ale byłem z nią, bo ją kochałem. Czułem się jak pies na kagańcu szczęśliwy, że dostaje jedzenie, picie i od czasu do czasu jakąś pieszczotę. Wiedziałem jednak, że po takim wybryku mogłem spodziewać się, że wyląduje z walizkami na klatce. Miałem jednak cichą nadzieję, że spotkam panów w mundurach i czas powrotu do domu wydłuży się o kolejne kilka godzin. Drzemka w celi aresztu na Hożej to nie najgorsza perspektywa, przynajmniej tak mi się wydawało. Mandat byłby swoista nagrodą w tej sytuacji. Przerażało mnie tylko jedno, spotkanie z moja żoną. Nie wytłumaczyłbym się z tego, tym bardziej, ze nic nie pamiętałem z wczorajszego wieczora. Rozejrzałem się wokół, plaża świeciła pustkami, Wybrzeżem szczecińskim przejechał jeden czerwony samochód, chyba ford mustang, lecz byłem za daleko by to stwierdzić. Spokój i cisza, mąciły od czasu do czasu odgłosy natury i spiesznie przelatujące ptactwo. Nieźle- pomyślałem, ostatnio brakowało mi nawet czasu, aby wyjść z synem na plac zabaw. Pieniądze, praca i tylko to liczy się w dzisiejszych czasach. Próbuje to ciągle zmienić, lecz nadal jestem w punkcie wyjścia. Łapie różne, małe zlecenia i od czasu do czasu sprzedaje rysunki postaci dla małych firm tworzące gry. Nie ma z tego dużych pieniędzy, ale dzięki temu tworzę pierwsze podwaliny pod własną firmę. Rozejrzałem się jeszcze raz wokół siebie, aż nagle usłyszałem wycie syreny, które z każdą sekunda wwiercalo się w moja głowę. Było coraz silniejsze, wypatrywałem samochodu służb porządkowych, karetki lub straży pożarnej, lecz nic nie pojawiło się na horyzoncie. Rozglądałem się nerwowo, aby ukoić rozdrażnienie, sygnał pojawiał się w różnych odległościach i stronach, aby nagle zniknąć z pola słyszenia. Nastała niepokojąca cisza, którą przerwał szmer rozmowy. Szybko odwróciłem się w stronę rzeki. Nad brzegiem Wisły stało 2 policjantów ubranych w mundury. Byli wyraźnie czymś poruszeni. Nie widziałem w pierwszym momencie co to jest, gdy jednak jeden z nich odszedł krok dalej, pokazując drugiemu niewidoczny krąg, żołądek podszedł mi do gardła. Na piasku leżały zwłoki mężczyzny, twarz była pokryta dziwnymi bąblami i mułem z dna Wisły.

 

Podszedłem bliżej by się lepiej przyjrzeć, policjanci nie zwrócili na mnie uwagi, gdy stałem obok nich. Nawet nie spojrzeli, było to bardzo dziwne uczucie, stałem naprzeciwko nich, a mężczyzna nawet nie mrugał. Wpatrywał się nieruchomo w zwłoki, twarz była kompletnie nieruchoma i nie zwracała żadnych emocji. Uszczypnąłem się na wszelki wypadek, lecz poczułem tylko ból tak realny jak piasek, który dotykałem stopami.

 

– To architekt, który rzucił się z mostu wczoraj. – rzekł jeden do drugiego, pokazując mu dowód znaleziony w portfelu ofiary.

– Nic tu po nas trzeba zadzwonić do centrali, szkoda faceta i poczekać na kryminalnych. – odparł drugi przyglądając się dowodowi.

Zrobiłem kilka kroków do przodu i przyjrzałem się dokładniej zwłokom. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że znam tego faceta.

– To nie możliwe! – pomyślałem, gdy wreszcie zrozumiałem do kogo należało ciało ofiary.

 

To były moje zwłoki! Przerażony obejrzałem je dokładnie i zauważyłem dopiero czarną koszulę i granatowe, materiałowe spodnie, które założyłem na wczorajszą kolację z żoną. Twarz była spuchnięta i pokryta zanieczyszczeniami, ciężko było orzec, że to ja, ale obrączka na prawej ręce i wygrawerowane imię mojej żony mówiło samo za siebie. Nawet data się zgadzała. Załamany opadłem bezsilnie na kolana i zacząłem szlochać. Trwałem w tej pozie kilka minut, nie zwracałem uwagi na jakiekolwiek odgłosy otoczenia, miałem wrażenie że wszystko umilkło. Zapanowała dziwna, głucha cisza. To tak do cholery wygląda życie po śmierci? Ciągle zadawałem sobie to pytanie aż nagle usłyszałem metaliczny, dudniący głos za sobą. Chciałbyś umrzeć, ale przed nami nie ma ucieczki. Będziesz pragnął tego, błagał o to, a i tak będziesz żył w swoich projekcjach.

 

…ciąg dalszy już wkrótce.

 

Kamil Hajduk

Dookoła cogdziekiedy

cogdziekiedy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *