Twierdza Modlin skrywa wiele sekretów. Jednym z nich jest odbywający się tutaj od dwóch lat festiwal fantastyki Cytadela. Jak twierdzą twórcy festiwalu jest to młodsza siostra festiwalu „Twierdza” według zaś jednego z uczestników: „To zbiór pozytywnie walniętych ludzi, tak samo jak każdy inny konwent”.
Na szczęście jedno drugiego nie wyklucza. Zdecydowanie jest zaś miejscem spotkań ludzi, którzy chcą dzielić się swoimi pasjami z zaangażowanymi w podobne inicjatywy osobami.
Ze względu na zróżnicowanie ról, w jakich można na Cytadeli wystąpić, chciałabym oddać głos przedstawicielom choć kilku z nich, byście mogli lepiej zrozumieć, co to właściwie za czasoprzestrzeń…
Marta „Martwa” Kramer – wyróżniona w konkursie cosplay ze swoim strojem Cirilli z Wiedźmina.
Wywiad przeprowadzony zaraz po otrzymaniu nagrody, stąd lekkie drżenie w głosie, którego w tekście oddać nie sposób, ale proszę uprzejmie o wyobrażenie sobie go.
Ja: Który to twój konwent?
Martwa: O matko. Od czterech lat już jeździmy na konwenty i obskakujemy średnio na pewno cztery konwenty…
Ja: A gdybyś miała powiedzieć, dlaczego w takim razie warto jeździć?
Martwa: Chociażby dla ludzi, którzy tu są. Mamy wspólną pasję – fantastykę, i nie tylko to.
Ja: A teraz zadanie trudne – gdybyś miała wyjaśnić, czym jest cosplay człowiekowi, który jest w ogóle nie w temacie?
Martwa: Cosplay – dla mnie, bo dla każdego to może znaczyć co innego – to rekonstrukcja fantastyczna. To coś podobnego do rekonstrukcji historycznej, to takie odwzorowanie postaci najlepiej, jak potrafisz i fajna robota.
Ja: Można przyjechać tu w wielu różnych rolach – dlaczego właśnie cosplay?
Martwa: Zawsze lubiłam tworzyć różne stroje i przebierać się i trzy lata temu dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak cosplay, i od tego momentu się tym zajmuję. Najpierw były konwenty w ogóle, potem doszedł do tego cosplay.
Ja: Skąd wzięłaś swój wyróżniony strój?
Martwa: Spod swoich rąk. Wszystko robię sama. Najtrudniejszym do wykonania elementem był pasek, chociaż wydaje się niepozorny. Jest to gruba, czteromilimetrowa skóra, którą najpierw musiałam wybić, a potem jeszcze obszyć. Ręcznie. Nie da się tego zrobić maszynowo.
Ja: I mimo to warto? I czy tylko dla satysfakcji?
Martwa: Jasne, że warto! I jestem z niego teraz trochę dumna (śmiech). Nie, to nie tylko kwestia satysfakcji, czuję, że dużo mi to daje. Każdy strój oznacza rozwój, uczę się nowych technik, narzędzi… Staram się zawsze uczyć od innych, kiedy widzę u nich coś, czego sama jeszcze nie znam.
Ja: Strój marzeń?
Martwa: Jest. I będzie wykonany w przyszłym roku. Chyba nie wyrobię się z nim na kolejną Cytadelę, ale postaram się, to na pewno.
Ja: Czekam! A czym zajmujesz się na co dzień?
Martwa: Zarabiam na swojej pasji. Tworzę cosplaye na cały świat.
Ja: Brzmi jak praca marzeń?
Martwa: Tak, bo to zarabianie na swojej pasji!
Ja: Jakieś rady dla początkujących?
Martwa: Nie można się poddawać, mimo że na początku nie wychodzi. To po prostu trwa i nie można rezygnować, trzeba się stale uczyć i rozwijać.
Ja: Dziękuję za rozmowę.
Michał „Alior” vel „Najmniejszy” Smycz w roli „Ubergżdacz”.
Słowo wyjaśnienia: gżdacz/helper/wolontariusz, to taki człowiek, który w zależności od swojej roli pomaga na akredytacji, zajmuje się konserwacją powierzchni poziomych tudzież płaskich, biega na posyłki, kieruje punktem info, służy pomocą prelegentom… Czy też robi cokolwiek innego, co jest aktualnie potrzebne w trakcie swojego dyżuru. Najmniejszy nie ma formalnie dyżurów, bo swoje godziny wyrabia przed i po samym konwencie. Nie przeszkadza mu to w byciu gotowym na wezwanie przez cały konwent. Złapałam go akurat kiedy skończył załatwiać poselstwo między dwoma organizatorami i miał akurat dosłownie te 8 wolnych minut.
Ja: Który to twój konwent?
Alior: Nie liczę. Było ich baardzo wiele.
Ja: A skąd decyzja o gżdaczowaniu?
Alior: Głównie dlatego, że będąc związany z tymi konwentami (Twierdza i Cytadela – przyp. red.) czuję moralną odpowiedzialność za to moje małe konwentowe dziecko. Na większości innych konwentów jest inaczej – nie dopuszczam tam możliwości pracy.
Ja: Czemu warto jeździć na konwenty?
Alior: Bo to dobra zabawa, a dla mnie dodatkowo fakt, że mam tu masę znajomych. Dodatkowo tutaj moje ubranie, które zresztą zaczęło się od przypadkowo znalezionego kiltu w okazyjnej cenie, nie sprawia, że czuję się zagrożony, jak miałoby to miejsce, gdybym chodził tak ubrany po ulicy, jeśli nie byłbym w grupie znajomych. A tak ogólnie, to warto zobaczyć, jak wyglądają ludzie mniej skrępowani… Tacy, którzy mogą się tu przebrać nawet za najgłupsze rzeczy, mogą prowadzić prelekcje o swoich pasjach, które gdzie indziej wywołałyby co najwyżej wzruszenie ramion lub wręcz popukanie się w głowę. Dobrym przykładem tego jest zresztą moja własna prelekcja – o nakryciach głowy w popkulturze i nie tylko. Prowadziłem też warsztaty z szycia much i krawatów, bo inną moją pasją jest rzemiosło, zwłaszcza krawiectwo.
Ja: W takim razie dlaczego bez muchy?
Alior: Bo mimo wszystko jest to strój roboczy, jako że jestem gżdaczem. A gżdaczowanie to jest poza wszystkim okazja do pracy w miłym towarzystwie i łączenia pracy z rozrywką. Nie gnuśnieje się dzięki temu, zażywa człowiek ruchu…
Ja: A co robisz poza wychowywaniem swoich małych konwentowych dzieci? Tak na co dzień?
Alior: W tym momencie mam rok przerwy, potem wracam na studia. Póki co zajmuję się głównie rozwojem swoich pasji, a moje studia to artes liberales – sztuki wyzwolone – na Uniwersytecie Warszawskim. Jestem poza tym dumnym słoikiem z Ciechanowa.
Ja: Czym się zajmujesz jako, nazwijmy to, ubergżadacz?
Alior: Jestem, że tak powiem, gżdaczem wielozadaniowym. Nie mam konkretnego dyżuru, byłem tu jeszcze przed konwentem, żeby pomóc go rozkładać, zostanę tu po konwencie, żeby pomóc go składać, a w międzyczasie jeżeli jestem potrzebny przy jakiejkolwiek robocie to nie wybrzydzam, tylko się za nią biorę.
Ja: I warto tak cały czas być na chodzie? Dla Cytadeli?
Alior: Według mnie tak. To już mój któryś konwent z tą samą ekipą, jestem naprawdę zaangażowany emocjonalnie. Może nie jest to opcja dla zwykłego człowieka (chociaż zwykłe gżdaczowanie już jak najbardziej!) ale ja to lubię. Nawet jeśli grafik mam formalnie pusty, to sumienie nie pozwala mi się obijać!
Ja: Więcej dajesz z siebie, czy więcej dostajesz?
Alior: Myślę, że więcej dostaję. Spotykam fajnych ludzi, mam możliwość kupienia trudno dostępnych materiałów, jem na koszt organizatora (śmiech)… To miejsce naprawdę daje mi szczęście. I tkaniny, nie zapominajmy o tkaninach za śmieszne pieniądze!
Ja: Dziękuję za rozmowę.
Skończyliśmy w idealnym niemal momencie. Kilka sekund później Alior dostał wezwanie i tyle go widziałam…
Hania Wyrkowicz, Wystawca.
Ja: Który to twój konwent?
Hania: Oj, nie pamiętam. Ciężko powiedzieć. Jeżdżę, oglądam, sprzedaję… Nie wiem, naprawdę (śmiech).
Ja: A czemu warto?
Hania: Bo ja w ogóle uwielbiam i kocham świat fantastyczny! Ogólnie. Nie ważne, czy to post apo czy „tru” fantasy. Lubię patrzeć na innych ludzi tutaj, sama lubię wcielać się w różne postaci… Kocham też rękodzieło.
Ja: A tak dla człowieka z zewnątrz to czym jest w ogóle konwent? I na czym polega na cała fantastyka? I dlaczego warto?
Hania: To jest tak: bierzemy udział w zbiorowej wyobraźni. To jest miejsce, gdzie każdy może żyć w swoim świecie wyobraźni i nikogo to nie dziwi. Gramy tutaj w to razem, gramy do tej samej bramki. Każdy może się tu poczuć bezpiecznie i poznać podobnych sobie ludzi. Albo też zupełnie odmiennych i wtedy poszerzy swoje horyzonty. I myślę, że to też dlatego warto jeździć na konwenty.
Hania również należy do osób, które zarabiają na swojej pasji. Sama twierdzi, że trzeba mieć w tym celu tyłek z żelaza, ale że to fajne i że można ją znaleźć w sieci pod hasłem Kazoo Art Dolls. W trakcie rozmowy jednym okiem śledziła swoją małą córeczkę widoczną na zdjęciu z bronią. Mała wydaje się być zachwycona wioską post apo.
Karol Zaczyński, postapowicz (a w ogóle to na konwentach wszyscy jesteśmy na ty.
Dlatego nie ważne, do kogo podchodziłam, przedstawiał mi się imieniem i nie panowaliśmy sobie.)
Ja: Który to twój konwent?
Karol: Dopiero drugi, ale myślę, że złapałem bakcyla. Chcę współtworzyć polskie post apo i myślę, że warto promować to uniwersum. Ja zostałem w sumie wychowany na takich filmach jak Mad Max, to były takie moje zajawki z dzieciństwa i myślę, że teraz realizuję się prywatnie w realizowaniu takich moich dziecięcych fantazji. To taki powrót do zainteresowań sprzed wielu, wielu lat. To fajna odskocznia od dnia codziennego. Nie mam za bardzo czasu, żeby jeździć na zorganizowane wydarzenia po całej Polsce, ale tutaj mam blisko, okazało się też, że mam masę znajomych, którzy też są w klimacie… To daje kopa do działania, do konstrukcji tego wszystkiego. Mimo wszystko planuję udzielać się trochę więcej, niż na raz do roku na Cytadeli (śmiech), ale mimo wszystko to takie moje początki. Mam ponad trzydzieści lat, ale widzę, że moje zainteresowania wciąż się rozwijają.
Ja: I dlaczego warto?
Karol: Bo to po prostu frajda, spełnienie dziecięcych zajawek, zwłaszcza, że w czasach, kiedy ja dorastałem, takich rzeczy nie było, można je było zobaczyć tylko w kinie czy w grach komputerowych albo planszowych, a tutaj może poczuć się bliżej tego świata, wejść w ten świat immersyjnie dzięki przebraniom, dzięki temu, że jest dym, jest ogień, cięższa muza i inni zajawkowicze. Okazało się, że jest masa ludzi, którzy też mają fizia na tym punkcie i to jest niesamowite!
Ja: A tak dla człowieka z zewnątrz, to czym właściwie jest post apo?
Karol: Tak jak historycy lubią badać przeszłość, tak my trochę badamy przyszłość (śmiech), bo scenariusz, który tutaj odgrywamy, ten zniszczony świat, ludzi poubierani w części ze złomu, walczący o przetrwanie na nuklearnych pustkowiach… To wcale nie musi być science fiction, to się naprawdę może zdarzyć. Ludzkość już kilkakrotnie stała przed obliczem zagłady, więc ktoś, kto nigdy nawet w post apo nie był, może sobie wyobrazić, jak by wyglądało jego życie, otoczenie, jak musiałyby radzić sobie jego dzieci w takim świecie… Zresztą, my się tutaj wielu rzeczy uczymy, między innymi jak dobierać oporządzenie, to nie jest tak, że nakładamy na siebie przypadkowe rzeczy ze złomu…
Ja: …mimo że z boku tak to wygląda?
Karol: Tak, to wygląda jakbyśmy po prostu nosili na sobie złomowiska, ale tak naprawdę wiele z tych przedmiotów ma rzeczywiście praktyczne zastosowania. Na przykład nasze maski gazowe są rzeczywiście szczelne i działające. To wszystko wbrew pozorom tworzy funkcjonalną całość, tu nie chodzi o to, żeby włożyć na siebie ile wlezie i nie móc się potem poruszać.
Ja: A czym zajmujesz się na co dzień?
Karol: Jestem urzędnikiem państwowym.
Facet, muszę przyznać, zrobił mi dzień. To nie tak, że tam jeżdżą tylko przysłowiowe nerdy i wariaci. Tym ludziom można zaufać. Nie gryzą, i nawet na co dzień nie wyglądają jakby było tak, że „coś z nimi jest nie tak”…
Anna „Szarańcza” Szewczyk, LARPspec.
Ja: Który to twój konwent?
Szarańcza: Larpuję i konwentuję od trzynastego roku życia, więc w sumie nie potrafię zliczyć, na pewno gdzieś koło osiemdziesiątki już objeździłam od małego.
Ja: A czemu warto tu przyjechać?
Szarańcza: Jak na każdy konwent warto przyjechać tu dla atmosfery, a także ze względu na bardzo dużą ilość atrakcji przygotowanych dla fanów czy to fantastyki czy to science fiction, w tym możliwość spotkania osób, które podzielają naszą pasję.
Szarańcza: Jestem Mistrzynią Gry w dwóch LARPach i prowadziłam trzy razy warsztaty w tym temacie.
Ja: A czym w ogóle jest LARP?
Szarańcza: Z definicją LARPa jest trochę jak z definicją ciastka. Generalnie każdy ma w głowie inną definicję ciastka i LARPa. Według jednych ganiamy się tam i bijemy mieczami, inni widzą przed sobą raczej ucztę, na której wybieramy nowego władcę. Ogólnie jest to gra improwizowana, dziejąca się face to face zwykle w jednym, określonym terenie, gdzie każdy gracz symuluje zachowanie swojej postaci, której opis dostaje przed grą. LARP powoduje, że podejmujemy decyzje, które mają realne konsekwencje w czasie gry, tak, jakby podejmowała je nasza postać, co daje nam możliwość eksperymentowania i ciekawego odgrywania postaci, ponieważ tutaj nie udajemy, tylko rzeczywiście wykonujemy akcje, które wykonałaby nasza postać. Np. jeżeli moja postać chciałaby za kimś biec, to ja po prostu muszę zacząć za nim biec. Jeśli moja postać pije sok, to ja też piję sok. W czasie trwania gry znajdujemy się w innym świecie. Czasem tym światem jest po prostu klasa w ukraińskiej podstawówce, a czasem jest nim świat Harrego Pottera. Używamy do tego wyobraźni, czasem strojów i efektów specjalnych.
Ja: Dlaczego warto w LARPy w ogóle wejść?
Szarańcza: Na pewno dlatego, że z miejsca rozwijają umiejętności, które jako dojrzewający młodzi ludzie chcemy pozyskać, na przykład umiejętności miękkie, takie jak umiejętność improwizacji, rozmowy, znajdowania kompromisu, prowadzenia dyskusji, skutecznej komunikacji… Czasem nabywamy też praktyczne umiejętności powiązane bezpośrednio z naszą postacią, takie jak np. gra na instrumencie czy taniec średniowieczny, których czasem gracz uczy się przed LARPem. No i zyskujemy nowe światy, nowe życia. Każdy LARP to jedno życie postaci, w którą wchodzimy na te kilka godzin. Ja przeżyłam w swoim życiu te pięćdziesiąt, może osiemdziesiąt, może sto LARPów. I miałam te sto żyć, które przeżyłam i wielokrotnie byłam kimś innym, odgrywałam zachowanie tej innej osoby. A symulując myślenie tej osoby poszerzałam swoją empatię. Byłam w stanie zrozumieć inny sposób myślenia, bo żyłam z nim przez te kilka godzin. To unikalne doświadczenie, nie do zdobycia poza LARPem. LARPy to taki ekspresowy kurs empatii.
Ja: Czym zajmujesz się na co dzień?
Szarańcza: Na co dzień pracuję w fundacji pomocy socjalnej, do tego zajmuję się robieniem LARPów, organizuję projekty kulturalne i edukacyjne z wykorzystaniem form improwizowanych, razem z moim mentorem larpowym jeżdżę po Polsce i organizuję projekty larpowe, koordynuję swoje biuro i zajmuję się organizacją LarpNow w Poznaniu.
Ostatniego LARPa sobotniego Szarańcza skończyła prowadzić około piątej rano. Niedługo potem miała już prelekcję. Co znaczy miłość do tematu, przykład praktyczny. A jeszcze po drodze poświęciła mi prawie godzinę na odpowiedzi na pytania związane z LARPem, w który u niej grałam.
Pozwolę zaś sobie rolę Organizatora podsumować tak, że mimo iż ciągle było ich gdzieś widać nie było czasu z żadnym zrobić wywiadu, bo jeśli akurat miał moment to i tak albo zaraz dostawał wezwanie przez krótkofalówkę albo nie do końca wiadomo było, czy to obłęd w oczach czy brak snu. Czerwone Koszulki to specyficzna forma istnienia. To są naprawdę wspaniali ludzie, którzy tworzą to wydarzenie z ogromnym poświęceniem, ale z tego, co słyszałam, także satysfakcją.
Udało mi się za to złapać vice gżdacz masterkę, Anię „Levy” Zewar.
Ja: Który to twój konwent?
Levy: Nie jestem w stanie powiedzieć, który to konwent, bo zwyczajnie przestałam liczyć. Jeżdżę na tego typu imprezy już prawie sześć lat. To moja druga Cytadela, z nią, oraz siostrzaną Twierdzą jestem związana od początku.
Ja: W jakiej roli tutaj jesteś, czym się zajmujesz, dlaczego warto?
Levy: Pełnię funkcję zastępcy Przemka, głównego koordynatora gżdaczy. Pomagam przy organizowaniu wolontariuszy, układam grafik dyżurów czy dbam o porządek w trakcie imprezy. Jeśli któryś z organizatorów informuje, że trzeba coś zrobić to moim obowiązkiem jest wysłać odpowiednich ludzi lub samej się tym zająć.
Ja: Czy warto tu być?
Levy: Warto dla atmosfery tego miejsca. Nieczęsto ma się okazję zwiedzić mury wojskowej twierdzy. Poza tym program – gamesroom, prelekcje, gry RPG, wioski tematyczne. Tutaj naprawdę sporo się dzieje
Ja: Tak dla człowieka „z zewnątrz” – czym jest konwent?
Levy: Konwent to impreza od fanów dla fanów. Miłośnicy popkultury zbierają się w jednym miejscu by przez kilka dni spędzić czas w gronie osób o podobnych zainteresowaniach. To okazja do spotkania ze znajomymi rozsianymi po całej Polsce, zrobienia zakupów czy dyskusji na temat tego, co najbardziej nas kręci.
Ja: Czy będziesz tu za rok?
Levy: Będę na pewno. Nie wiem jeszcze na jakim stanowisku, ale zdecydowanie pojawię się przy kolejnych edycjach
Ja: Czym zajmujesz się na co dzień?
Levy: Na codzień jestem studentką MISHu, a po godzinach dorabiam trochę rysując czy robiąc kawę.
Ja: Dziękuję
Zaś Członkini Braterstwa Sithów była akurat w trasie na podbój którejś z galaktyk, stąd prezentuję jedynie jej zdjęcie…
Ja zaś, jako gżdacz-LARPgracz (u Szarańczy zresztą) mogę tylko powiedzieć krótko: moim zdaniem warto. Gdyby nie konwenty nie byłabym tą osobą, którą jestem obecnie.
Jeśli udało mi się w kimś wzbudzić żal, że nie widział tych wszystkich cudów na własne oczy, to może wpaść na lokalne konwenty i inne wydarzenia Avangardy – Zjavę, Planszówki na Narodowym i inne, albo też odwiedzić starszą siostrę Cytadeli – Twierdzę – odbywającą się we wrześniu na terenie twierdzy Boyen.
Maria Kozak